Do San Marino dojechaliśmy późnym wieczorem, zmęczeni. Po drodze zgubiliśmy się jeden raz, ale to było bardzo miłe zagubienie w małej, romantycznej miejscowości Talamello w górach, GPS oszalał, a ja poczułem się jak na planie Życie jest piękne.
Wystarczyło tylko by z okna wypadł Roberto Benigni. Szkoda, że imperatywy finansowe nie pozwoliły na odrobinę szaleństwa i wynajęcie hotelu (jeśli w tej miejscowości takowy istnieje) i pozostanie tam na noc.
San Marino nocą jest puste i bezpańskie. Zdziwiło nas to bardzo, spodziewaliśmy się licznych, tętniących życiem kawiarni. Obcesowy Polak poznany w hostelu twierdzi, że wszyscy Sanmarinianie i turyści bawią się nocami w dyskotekach. Okazało się, że nasz hostel był położony nad klubem nocnym, ale dzięki długiej podróży legliśmy dość szybko. Rankiem zobaczyliśmy panoramę jednego z najmniejszych państw świata, a z sali śniadaniowej, kolejkę linową na szczyt, na którym wybudowana została stolica.
Parking w pobliżu kolejki jest na szczęście bezpłatny, a wjazd w jedną stronę kosztuje 4,5 euro. A propos europejskiej waluty, można tam znaleźć bilon europejski z orłem – godłem tego kraju. Warto zachować na pamiątkę jedna z moment, z oczywistych powodów stanowią niewielki procent wszystkich.
W San Marino zobaczylibyśmy zdecydowanie więcej gdyby nie wszechogarniająca mgła. Mgła w dzisiejszej Polsce nabiera negatywnych skojarzeń, ale potrafi być piękna w jednym z najmniejszych krajów świata. Sanmarinianie słyną z gościnności i miłego obycia, spotkaliśmy może kilka osób, w tym pracownika McDonalda, rzeczywiście byli bardzo mili.
Zwiedzanie kompleksu zamkowego zajęło nam dużo mniej czasu, niż wstępnie planowałem. Wybraliśmy się zatem do Rimini, nadmorskiego kurortu cieszącego się niegdyś wielką sławą. W Rimini 1920 roku urodził się Federico Fellini, według Google Maps muzeum poświęcone jego postaci jest jednak zamknięte na stałe. W latach 30 znany reżyser przeniósł się do Florencji. Nieświadomie nasza podróż okazała się osadzona na szlaku wielkiego Włocha.
Pierwsza restauracja, do której weszliśmy okazała się najlepszą jaką spotkałem we Włoszech. Klientami byli jedynie tubylcy. Zamawiali między innymi pizzę z frytkami na wierzchu, a do stołu można było poprosić o majonez i keczup (?!). W menu znaleźliśmy pizzę Szczecin. My zamówiliśmy najtańszą – Marinarę. Była to najlepsza pizza jaką kiedykolwiek jedliśmy. Marinara to wersja znanej Margarity bez mozzarelli, a do sosu pomidorowego dodawana jest sardel. Pizza zniknęła w ciągu dwóch minut. Pozostałe dania również były godne polecenia. Z przyjemnością polecam tę restaurację jeśli tylko znajdziecie się w Rimini.
Ristorante la Fornarina – właśnie zjedliśmy najlepszą pizzę na świecie. Teraz danie główne. https://t.co/3n3bJTX97w pic.twitter.com/Dtv3Lq6txe
— dookolakuli (@dookolakuli) 3 kwietnia 2016
Plaża w Rimini była czysta i najszersza jaką w życiu widziałem. Gdzieś w centrum starego miasta zobaczyliśmy zdjęcia plaży z sezonu – nie wytrzymałbym tam ani godziny.
Popołudniem, zakupując po drodze zapasy wina, wybraliśmy się na zasłużony wypoczynek do gospodarstwa agroturystycznego w okolicach Paderno. Bardziej romantycznego i malowniczego miejsca nie mogliśmy sobie wyobrazić. To idealne miejsce na weekend miodowy. To mało powiedziane o gospodarzach, że są mili.