Mieliśmy lecieć razem (z P.), niestety nie udało polecieć razem. Praca. Musiałem zrezygnować z porannego lotu z Wrocławia do Modlina Ryanairem. Mogłem się za to wyspać. Normalną porą wyjechać na lotnisko Chopina w Warszawie.
Dzięki pomocnej mapie dotarłem do miejsca dla spottersów EPWA przy ulicy Wirażowej. Powiem szczerze, że w Łodzi jest lepsze miejsce do oglądania samolotów. Choć mało na naszym lotnisku samolotów. Zaskoczyło mnie jak wiele osób zagląda na Wirażową, żeby obserwować lądowania i starty.
Kilka godzin oczekiwania na wieczorny lot do Neapolu minęło bardzo szybko, podobnie jak sam lot (Wizzair).
Lotnisko w Neapolu okazało się niewielkie. Nie jest trudno znaleźć transfer do miasta.
Po niecałej godzinie byłem już w okolicach centralnego dworca kolejowego w Neapolu. Trochę naczytałem się o zagrożeniach w tej okolicy, a także na temat robaków w hotelu. Na szczęście ani jedno ani drugie nie okazało się prawdą. Okolica dworca w Neapolu na pewno nie należy nocą, do tych po których można maszerować z telefonem w dłoni. Jednak nie wolno się dać zwariować.
Hotel w żadnym wypadku nie odpowiadał trzem gwiazdkom. Klimatyzacji lepiej nie włączać, bo zionęła z niej wieloletnia grzybnia. Robaków jednak nie było. Hotel wiele już widział. Kiedyś był meksykańskim, potem wysokiej klasy włoskim, a teraz chyba po prostu neapolitańskim.
Tuż obok hotelu znalazłem knajpę, w której zasiadali sami tubylcy. Takie lubię najbardziej. Wpadłem w obłęd jedzenia. Pierwotnie chciałem zamówić trzy pizze. Jednak opanowałem się i skończyło się na jednej. I wino. Cała butelka. Było pysznie.
Wszystkie pizze, które zjadłem w Neapolu były bardzo wilgotne.
Nie było mowy o sztywnym cieście po uniesieniu kawałka. Ciasto było oczywiście cienkie i stanowiło kluczowy element. To nie to samo ciasto, które oferują nam gdziekolwiek indziej. Było lekkie i nie czułem się po nim ociężały.
Na soczystość pizzy składały się trzy składniki: sos pomidorowy, dobrej jakości ser i oliwa. Ser nie był tłusty. Pomiędzy kawałkami rozpuszczonego sera można było zobaczyć oczka oliwy. Mimo tego pizza nie była ciężka.
Ta pierwsza to typowa Margarita.

Po przywiezieniu do Włoch pomidorów z Ameryki zaczęto wykorzystywać je do pizzy. Pierwsze pizzerie pojawiły się w XVIII wieku w Neapolu. Wzbudziły zainteresowanie króla Ferdynanda II Burbona, który odwiedził jedną z nich i tym samym bardzo przyczynił się do wzrostu popularności pizzy. W 1889 roku jeden z kucharzy, Raffaelo Esposito, zadedykował królowej Małgorzacie Sabaudzkiej trzy rodzaje pizzy: alla mastunicola (z serem i bazylią), marinara (z pomidorami) – te dwa rodzaje były już dobrze znane – oraz nową wersję: z mozarellą.

Ta trzecia pizza najbardziej przypadła do gustu królowej. Od jej imienia pizza ta do dzisiaj zwana jest margeritą.





Zwiedzanie Neapolu zacząłem od dzielnicy Vomero. Położona na wzgórzu, które wieńczy wykuty w skale średniowieczny zamek Świętego Elma.
Zamek jak zamek, ale dla widok z niego właśnie tam pojechałem. Zobaczyłem przepiękną panoramę Neapolu i zatoki. Wszystko u stóp Wezuwiusza. Bardzo romantyczny widok.



Rzeczywiście w mieście widać więcej biedy niż w północnych miastach Włoch. Jednak między innymi to tworzy klimat miasta. Czułem się tam nieskrępowany. W galerii Umberto I wysłuchałem koncertu emerytowanych wokalistów włoskiej opery. Nie tylko śpiewali lepiej niż czasami mam okazję słyszeć w teatrze, ale mieli też poczucie humoru i dystans do siebie.


