
Z Brukseli do Madrytu
Wstałem około piątej nad ranem. Było zimno. Na szczęście nieco cieplej niż w Polsce kiedy wypływałem.
Na przystanku obserwowałem komiczne zachowanie mężczyzny, który spieszył się do pracy. Zamiast porządnie oczyścić szyby z lodu, a przynajmniej przednią, wpadł do samochodu, przejechał metr. Nic nie widział. Zatrzymał się. Opryskał przednią szybę jakimś odmrażaczem. Przejechał kolejny metr. Czynność powtarzał chyba trzy albo cztery razy.
Skąd ja to znam? Sam tak robię prawie zawsze. Ile człowiek przez głupotę jest w stanie zmarnować czasu…
Wsiadłem w autobus. Na szczęście było to bezpośrednie połączenie do lotniska. Ostatnie układanie planów jak odnaleźć się przez pierwsze godziny na Naricie i dojechać do Tokio.
Zaczęło świtać kiedy wszedłem do lotniska w Brukseli. Ostatnie papierosy. Dwa pod rząd. Nie wiem po co. Chyba na zapas lub na wszelki wypadek. Szybko udało mi się sprawnie przejść przez bramki bezpieczeństwa. Lotnisko w Brukseli jest bardzo przyjazne. W samolocie Iberii (siedzenia ustawione ciaśniej niż w Ryanair) obsługa była bardzo miła. Stewardessa sama zaproponowała mi zmianę miejsca, żebym mógł rozprostować nogi. O dziwo trochę spałem, trafiłem na niskie obłożenie, więc mogłem również rozłożyć się na trzech wolnych fotelach.
Z Madrytu do Tokio

Przypomniała mi się nasza podróż do Brazylii sprzed dwóch lat.
Hiszpania. Zaczerpnąłem tylko powietrza, zapaliłem kolejne dwa papierosy i wypiłem dużą kawę. Po długim, bardzo długim spacerze przez lotnisko Barajas dostałem się wreszcie do bramki odlotu (terminal 4s, s jak satelita chyba). Czekał na mnie Airbus A330-200. Już dawno nie czułem takiego podekscytowania Zapewne z powodu Japonii, ale też samego lotu.
Według rozkładu lot do Tokio zajmuje 13 godzin i 15 minut. W Japonii miałem być na miejscu około 10 rano. Dotychczas moim najdłuższym lotem był odcinek Los Angeles-Oslo – 13 godzin i między Monachium, a Los Angeles – 12 godzin i 15 minut.
Połączenie MAD-NRT zainaugurowano 18 października 2016 roku. To najdłuższa trasa jaką dotychczas obsługiwała hiszpańska linia lotnicza. Dystans wynosi 10 794 km.
Po wejściu do samolotu mój entuzjazm trochę opadł. Okazało się, że siedzę w najgorszym możliwym miejscu. Przy oknie, w ostatnim rzędzie. Im plus była bardzo miła i kulturalna Japonka na siedzeniu obok. Nie była też dużych rozmiarów, więc dopasowaliśmy się do siebie. Tak rozpoczęła się przygoda z krajem kwitnącej wiśni.
Samolot nie był nowy. Był bardzo wysłużony, a co najgorsze brudny.
Na szczęście jedzenie okazało bardzo smaczne. Tuż po starcie zacząłem przebierać nogami, bo wszędzie roznosił się apetyczny zapach.
Siedzenie przy oknie ma też swoje zalety. Widziałem efekt halo, samolot Cathay Pacific pędzący do Hong Kongu oraz mnóstwo przepięknych bezdroży Rosji. To był jeden z najbardziej romantycznych lotów w moim życiu.
Podczas lotu obejrzałem trzy filmy; nową Bridget Jones, thriller i niezbyt udany film przygodowy o początkach kolonizacji Australii. Pierwszy raz bałem się w samolocie nie turbulencji, ale historii opowiedzianej w filmie. Śmiałem się też głośno oglądając panią Jones.
Kiedy nastał poranek skończyliśmy nasz przelot nad Rosją.

Wreszcie zobaczyłem wodę a potem wyspę Hokkaido. Tak to już Japonia. Krążenie nad zatoką tokijską było pełne przyjemnych wrażeń. Silny wiatr powodował miłe turbulencje. Lotnisko Narita bardzo przypominało mi te w Norwegii.
Moje pierwsze wrażenie – jak tu spokojnie.
Cdn. To jest pierwsza część opisu wyprawy do Japonii.
31 grudnia 2016 roku – 2 stycznia 2017 roku – Wenecja,
2-3 stycznia 2017 roku – Bruksela,
4-11 stycznia 2017 roku – Japonia.
A wszystko zaczęło się od biletu za 915 złotych.