Linią lotniczą Air New Zealand leciałem już po raz trzeci. Po raz pierwszy dwa lata temu podczas mojej pierwszej podróży po Nowej Zelandii. Teraz postanowiłem zrecenzować swój najdłuższy, ale nadal krótkodystansowy lot liniami Air New Zealand.
Poranny rejs NZ 296 z Auckland (AKL) w Nowej Zelandii do Apii (APW) w Samoa odbyłem w lutym 2019 roku.
Jak zawsze wszystko zaczyna się od biletu lotniczego. Bilet z Paryża do Wellington zmusił mnie do poznania geografii licznych wysp południowego Pacyfiku.
Wschód słońca na Pacyfiku widziany z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, zdjęcie NASA PD, 2003 rok
O świecie następnego dnia wyjechaliśmy do przystani, z której odpływa prom do Wyspy Południowej. Tak naprawdę bardziej opłacałoby się kupić bilet lotniczy i przelecieć ten odcinek samolotem, jednak sama podróż promem wydawała się nam atrakcją.
Nigdy nie marzyłem o Nowej Zelandii. W odróżnieniu od P. nie byłem też fanem ekranizacji powieści Tolkiena. To z nim obejrzałem pierwszy raz Władcę Pierścieni. On zabrał mnie do kina. Ja go zabrałem w długą podróż. Najdłuższą z możliwych. Do Nowej Zelandii.
Zdjęcie idealnie obrazujące połowę podróży dookoła świata. To będzie najdłuższy dzień mojego życia! W tle fontanna, Pomnik El Alamein upamiętniający australijskich żołnierzy poległych w Egipcie w 1942 roku.
Dotychczas jedynym moim namacalnym kontaktem z Australią była bielizna. Od wielu, wielu lat jedną z moich ulubionych firmy produkujących bieliznę jest właśnie ta, do której wielokrotnie wykorzystywano legendarną plaże Bondi w materiałach reklamowych.
Firma nazywa się Aussiebum i jest jedna jedną z najbardziej znanych marek australijskich na świecie. Ponadto, producenci są dumni z swojego pochodzenia. Ponoć właśnie tej firmy spodenki kąpielowe noszą australijscy ratownicy.
Rano, jak to w Sydney, niespiesznie wybraliśmy się w kierunku plaży. Po drodze wypiliśmy kawę i zjedliśmy pyszne ciasteczko bananowe. Przypomnę, że w maju w Australii panuje jesień, więc na plaży nie było ciepło. Nie odważyłem się wykąpać, ale temperatura do opalania była idealna
To był dzień jednego z moich większych marzeń związanych z tą podróżą. Koncert w Sydney Opera House (SOH). Jednym możliwym koncertem był Bach, Mozart i Betthoven w wykonaniu Australian Chamber Orchestra (ACO). Zapewne, gdybym miał wybór, padłoby na koncert symfoniczny, ale jak się czegoś nie ma, to się cieszy, że się ma. Poza tym sztuką nie można gardzić ani przebierać. Ostatni raz byłem w filharmonii ponad pięć lat temu. Bywały czasy, gdy pojawiałem się na koncertach raz na dwa tygodnie. Tak jak w teatrze kocham, kiedy kurtyna podnosi się, a ja zapominam o całym świecie. Tak w filharmonii lubię ten moment kiedy gasną światła, koncertmistrz daje znak orkiestrze nutką i muzycy się przygotowują, bo zaraz zacznie się… kolejna podróż.