To było trzy lata temu, kiedy na dobre odkryłem świat tanich linii lotniczych, dzięki Skyscanner. Skorzystałem z opcji, Warszawa – Wszędzie, padło na Budapeszt. Następnie Budapeszt – Wszędzie, wypadła Genewa… W końcu przyjąłem nawet odpowiedni system wyboru połączeń – cena, miejscowość położona nad wodą, najlepiej nad morzem i możliwości odnośnie kolejnego lotu. Stworzyła się wycieczka po Europie złożona z ośmiu odcinków:
WAW-DUB-GVA-BCN-IBZ-VLC-LIS-LHR STN-LCJ
To był mój pierwszy urlop w pierwszej pracy, co więcej wyprawa trwała trzy tygodnie.

Byłem okropnie zmęczony tego dnia, wyjechałem w nocy z niedzieli na poniedziałek po 48 godzinach wesela przyjaciółki. Po wejściu do samolotu lecącego do Budapesztu (W6) wyjątkowo zasnąłem na kilkanaście minut. Lot przyjemny, krótki, tylko z bagażem podręcznym. W Budapeszecie czekał mnie cały dzień i spotkanie z pierwszym couchsurferem, który zaoferował swój nocleg. Pierwszy raz korzystałem z Couchsurfingu i przyznam, że to idealne rozwiązanie, dla osób podróżujących samotnie i tysiąc razy lepsze rozwiązanie niż kupno przewodnika w tradycyjnej wersji. Trudno mi właściwie powiedzieć, czy bardziej wartościowy był darmowy nocleg, czy możliwość poznania miejsca okiem mieszkańca.
Budapeszt

Przystanek pierwszy. Okazało się, że mimo początku maja, nie było wcale tak ciepło jak myślałem. Rano wybrałem się na stację kolejową na pociąg nad Balaton. Pierwszym celem po wyjściu z pociągu w Balatonfüred było centrum handlowe, ponieważ pogoda nie dopisała, było wietrznie i chłodno, zakupiłem ciepłe ubranie.
Koleją można przejechać wzdłuż całego brzegu największego jeziora Europy Środkowej. Woda była niestety zimna, a podczas planowania podróży miałem plan się w niej wykąpać.

Balatonfüred to miejscowość turystyczna, ale nie kipi komercją, było dość spokojnie, więc nie byłoby tu tak źle podczas wakacji.

Cały półwysep jest obiektem historycznym, którego centrum stanowi opactwo benedyktyńskie, założone w 1055 przez Andrzeja I, pochowanego w krypcie w tamtejszym kościele. W 1921 roku właśnie tutaj swą ostatnią noc na ojczystej ziemi przed udaniem się na wygnanie spędził ostatni węgierski król Karol IV. Ponoć tego terenu rozciąga się też najwspanialszy widok na Balaton. (@wikimapia)
Po spacerze po promenadzie i kawie wypitej w jednej z wielu restauracji, trafiłem do winnic. Region miejscowości szczyci się produkcją białego wina.
Wróciłem do Budapesztu wieczorem i zdążyłem zobaczyć jeszcze imponujący plac Bohaterów, do którego można dojechać zabytkową, żółtą linią metra M1. Po londyńskim metrze jest najstarszą linią w Europie. Wybudowano ją w 1896 roku w ramach obchodów tysiąclecia istnienia państwa węgierskiego.


Genewa
Do Genewy przedostałem się z BUD również liniamii Wizzair. Odprawę na lotnisku w Budapeszcie wspominam jako najgorszą w swoim życiu i dotychczas nie spotkałem się z gorszą obsługą lotniska. Zaprowadzono nas do blaszaka, w którym nie było toalety. Ćwiczenie pęcherza w gratisie do biletu Wizzair. Jednak już podczas lotu pilot W6 wynagrodził stres odprawy i pokazywał nam Mount Blanc, który widać było z okien samolotu.
Do Genewy wcale nie chciałem lecieć, z wyszukiwarki lotów nie chciało się jej w ogóle wyrzucić, ominąć. To był najtańszy lot w jedną stronę z Budapesztu, zaraz po bilecie powrotnym do Polski. Tym bardziej nie chciałem tam lecieć z uwagi na ceny noclegów i żywności w Szwajcarii. Kocham podróże, bo uczą też pokory. Zakochałem się w Genewie. Po czeskiej Pradze, która jest moim drugim domem, Genewa stała się trzecim. To spokojne miasto, które nie przytacza swoją wielkością. Jest bardzo czyste i skromne. Jet d’eau, niby nic wielkiego, a jednak najbardziej rozpoznawany symbol Genewy i najwyższa fontanna w Europie.
Genewa jest rzeczywiście droga, nie miałem pieniędzy, żeby zjeść coś w barze, nie wspominając o restauracji. Obiad ugotowany dla moich couchsurferów to koszt około 150 złotych samych podstawowych produktów. O cenach wspominali również moi gospodarze, zdają sobie sprawę z cen w Szwajcarii, mimo tego, że pracują na nieźle opłacanych stanowiskach. Gospodarze mieszkali w wysokim bloku, z którego roztaczał się piękny krajobraz gór otaczających miasto.
Zwiedzanie Genewy podzieliłbym na trzy etapy; stare miasto, nowe miasto i zabudowania instytucji. Zarówno cześć zabytkowa Genewy jak i architektura budynków instytucji takich jak WHO lub ONZ robią wielkie wrażenie. Pośród tego wyczuwa się jakąś lekkość, bezpretensjonalność i spokój.
Gospodarze wytknęli mi, że nie mógłbym pracować w WHO mimo kierunkowego wykształcenia – jestem nałogowym palaczem tytoniu. Podobno pracownicy, od czasu do czasu, przechodzą testy podobne do tych, które mają sportowcy.
Lyon
Korzystając z sąsiedztwa oraz bla bla car dostałem się na jedną dobę do Lyonu we Francji. Wielu francuzów dojeżdża codziennie do Genewy do pracy. Między Francuzami, a mieszkańcami Genewy istnieje specyficzna rodzaju relacja wzajemnej pretensji.
Drogę z Genewy do Lyonu pokonuje się samochodem w około półtorej godziny.
To wielkie miasto leżące nad dwiema rzekami – Rodanem i Saoną… jak opisać to miejsce w dwóch słowach? Zachłysnąłem się. Zostałem wysadzony już w centrum Lyonu i oczywiście przez około 12 godzin jazdy na rowerze nie zobaczyłem zbyt wiele, ale tego rajdu nigdy nie zapomnę. Zaraz po kole zatoczonym na placu Bellecour, zakupiłem w najbliższym sklepie (jest tam dużo taniej niż w Genewie) ser pleśniowy, wino i czym prędzej popędziłem stromymi uliczkami w kierunku romantycznie położonej Bazyliki Notre-Dame de Fourvière. Usiadłem na obmurowaniu wzgórza, zjadłem ser i wypiłem wino.
W Paryżu też jest pięknie, natomiast stare miasto Lyonu, może tylko na mój przyjazd, było cudowanie zrelaksowane, nie było tam paryskiego pośpiechu i klaksonów.
Spójrzcie na zdjęcia satelitarne Lyonu, gdzieś wspominałem, że miasto musi mieć rzekę i wzgórza, a to miasto ma dwie rzeki. Myślę, że mógłbym w samym Lyonie spędzić tydzień, zaraz po tygodniu spędzonym w Genewie.
[googlemaps https://www.google.com/maps/embed?pb=!1m13!1m11!1m3!1d10240.447443025467!2d4.827768741818156!3d45.764446135820144!2m2!1f0!2f0!3m2!1i1024!2i768!4f13.1!5e1!3m2!1spl!2spl!4v1458936999271&w=100%&h=450]
Następnego dnia, z niewielkim bólem serca, że za krótko w Lyonie, że za krótko w Genewie, wracałem już do Szwajcarii – nadchodził czas kolejnego lotu.
Barcelona
Na przeciwległym brzegu Jeziora Genewskiego (Montreux) jest pomnik Freddiego Mercurego. Niestety nie zdążyłem go zobaczyć, ale pamiętacie piosenkę Barcelona wykonaną przez Mercurego i Caballé w 1988 roku?
[youtube https://www.youtube.com/watch?v=IHRd0R-uKHc?rel=0&controls=0&showinfo=0]
Przedostanie się z lotniska w Barcelonie do Les Planas, miejsca gdzie mieszkał mój gospodarz było nie lada wyzwaniem. W życiu nie widziałem tak skomplikowanego i rozbudowanego systemu kolejek. W centrum Barcelony skorzystałem z obecności KFC (jestem uzależniony od tego kurczaka), obsługa była typowo hiszpańska – „nie śpiesz nam się”.
Les Planes jest malowniczo położoną dzielnicą Barcelony. Pośród lasu. Raz spotkałem tam nawet dzika. Podróż do centrum zajmuje kilkadziesiąt minut. Taki las musi być znakomitym miejsce relaksu dla mieszkańców miasta. Jeśli są tam jakieś hotele, gorąco polecam.
Oprócz ikon Barcelony największe wrażenie zrobiło na mnie wzgórze Tibidabo; 512 metrowa góra, która ma cudowny widok na tkankę miejską Barcelony, na swoim szczycie utrzymuje bazylikę Najświętszego Serca Pana Jezusa i park rozrywki. Bazylika jest tak malownicza, że przypomina zamek księżniczki z bajki. Pamiętacie scenę spaceru po lunaparku Tibidabo z filmu Woodego Allena Vicky, Christina i Barcelona?
Ibiza
W ciągu niecałej godziny z lotniska w Barcelonie przedostałem na Ibizę. Pamiętam, że bilet był bardzo tani. Około 70 złotych. Lot był piękny, o zachodzie słońca. A najpiękniejszy był pilot. Prawdopodobnie Skandynaw. Nie uważam, żeby piloci byli wyjątkowo przystojni, to jakiś mit, tym razem zobaczyłem wyjątek.
Na wyspie nie uda się niestety znaleźć żadnego couchsurfera. Za to udało się znaleźć całkiem tani nocleg w klimatyzowanym hotelu z basenem.
Ibiza wbrew oczekiwaniom nie była wcale droga. Wieczorem wybrałem się na rozpoznanie terenu. Nigdy nie byłem świadkiem takiego pijaństwa, tym razem bardzo młodych mieszkańców Wysp Brytyjskich. Od razu, jako Polak, poczułem się lepiej; wreszcie mogłem się napić bez ograniczyć. Poprzedni gospodarze nie pili prawie w ogóle alkoholu, więc trzymałem formę. Przynajmniej się starałem. Nie zdobyłem się na odwagę odwiedzenia sławnej paczy czy też piczy, jednej z najsławniejszych dyskotek Europy. Nie moja muzka. Za to następnego dnia wynająłem skuter i zwiedziłem wyspę. Jest rzeczywiście bardzo urokliwa i nie brakuje na niej miejsc zacisznych.

Na trzeci dzień rano miałem lot do Walencji. Pierwszy raz w życiu (nie ostatni) zaspałem. Lot uratowała pomocna recepcja hotelu. Okazało się, że na Ibizie taksówki można zamówić tylko ad hoc, nigdy na konkretną godzinę.
Walencja
Walencja, oh Walencja. Piękne stare miasto, jeszcze bardziej podobał mi się pomysł wykorzystania jednego z wysuszonych koryt rzeki Turia oraz kształty Miasta Sztuki i Nauki autorstwa Santiago Calatravy.
W Walencji jadłem jedne z najlepszych lodów na świcie. Była to lodziarnia Llinares. Jeśli ich raz spróbujcie, stwierdzicie, że do Walencji można przylecieć tylko na lody.
Prawdopodobnie najlepsze lody na świecie. https://t.co/SLyd92Nwkh #vlc pic.twitter.com/ncYm5p6RoY
— dookolakuli (@dookolakuli) 11 kwietnia 2016
Poznałem też zwyczaj niedzielnego zamykania ulicy na wielki osiedlowy festyn, podczas którego wszyscy sąsiedzi wspólnie bawią się przy muzyce, winie i jedzeniu. Mój gospodarz przygotował dla mnie gazpacho, które przyrządzała jego matka.
Lizbona
Z ciężkim sercem opuściłem Walencję, przeleciałam nad Półwyspem Iberyjskim, przeżyłem jedno z najintensywniejsze w przeżycia lądowanie (silne wiatry Atlantyku) i szybko znalazłem się w Lizbonie.
Mój gospodarz był początkującym dziennikarzem w katolickiej rozgłośni radiowej, ale na szczęście w wersji łagodnej, a nie radio-maryjnej. Przy okazji miałem wycieczkę po redakcjach. Poznałem jego znajomych, wszyscy patrzyli na Polskę z pewną dozą podziwu lub nawet zazdrości. Nie podejrzewałem Portugalczyków, dawnego kolonialnego kraju jako mogącego patrzyć z podziwem na inny, zwłaszcza z Europy Wschodniej. Podczas rozmowy o literaturze (na ile potrafię rozmawiać o literaturze) chwaliłem się polskimi noblistami. W podzięce za udany pobyt zakupiłem mu tomik poezji Szymborskiej w tłumaczeniu portugalskim. To bardzo miłe, że wszędzie gdzie znajdziemy się w świecie możemy zakupić w prezencie naszym gospodarzom Miłosza lub Szymborską. Mamy czym się chwalić.
Oczywiście powstał też zgrzyt alkoholowy. Nauczony byłem picia porto z kieliszków co najmniej stu mililitrowych. Ku mojemu zdziwieniu do kolacji rodowici Portugalczycy pili Porto z kieliszków do wódki, a moja prośba o większy spotkała się oczywiście z gromkim uśmiechem pod tytułem „chłopak ze wschodu”. Na szczęście jeden z dni na zwiedzanie spędziłem zupełnie sam, czym prędzej kupując butelkę porto i wypijając ją podczas zwiedzania słynnym żółtym tramwajem Lizbony.
Jedzenie w Portugalii jest przepyszne wszędzie, w odróżnieniu od Hiszpanii, gdzie po każdym tapas należy połknąć omeprazol. Za to z winem wydaje się mi odwrotnie.
Sintra
Sintra to taki nasz Kraków z Wawelem, warto pojechać tam choć na jeden dzień, to rzut beretem z Lizbony.

Zamek Maurów – zbudowany został w czasie panowania Maurów na Półwyspie Iberyjskim. Następnie, po zdobyciu przez chrześcijan, został zamieniony w twierdzę. Był strategicznym miejscem w czasie wypędzania muzułmanów z Półwyspu.

Nie zdążyłem niestety zwiedzić Pałacu Monserrate i Klasztoru Kapucynów, nad czym do dziś ubolewam.
Londyn
Do Londynu przyleciałem wyjątkowo tradycyjnymi liniami – TAP. Podróż, choć najdłuższa, minęła szybko. Ponad godzinę zajęło mi dojechanie metrem z LHR do centrum Londynu, gdzie byłem pierwszy raz, więc od razu zacząłem nocne zwiedzanie. Już wcześniej wiedziałem, że najtańszą opcją będzie wynajem miejskiego roweru. Dużą trudnością okazała się jazda po lewej stronie, więc nielegalnie, w razie braku ścieżki rowerowej, jeździłem chodnikiem. Pod pałacem Buckingham złapała mnie policja (była około pierwsza w nocy). Policjant silnym angielskim zapytał mnie What`s your name? Odpowiedziałem, przez chwilę zastanawiał się chyba czy jestem trzeźwy, jedna w końcu zrozumiał polski akcent.


Około czwartej przedostałem się na przystanek Easybusa do Stansted, skąd poleciałem do domu, do Łodzi. Po drodze znalazłem pomnik Tadeusza Kościuszki. Nie zliczę Polaków, których spotkałem podczas jednego wieczoru.
Podsumowanie
Przeleciałem blisko 5000 kilometrów, średnio 784 km na odcinek, najdłuższe dystanse były między Lizboną, a Londynem i Londynem, a Łodzią. Najkrótszy, 174 kilometrowy odcinek między Barceloną, a Ibizą.
Podróżowanie przez Couchsurfing jest idealnym rozwiązaniem, jeśli w podróż wyjeżdża się samemu, należy jednak pamiętać , że to nie jest darmowy nocleg, a wzajemna wymiana wiedzy, poglądów i wspólnego czasu. Jeśli ktoś bardzo ceni sobie prywatność, powinien wybrać hotel.
Na podróż wydałem około 6500 złotych (około 300 zł/osobę/dzień), z czego bilety kosztowały mnie 1200 złotych (współczynnik kosztów biletów do wydatków poza biletami wyniósł około 18%).
Podróż dała mi patriotycznego kopa. Po powrocie mogłem powiedzieć – jestem dumny, z tego, że jestem Polakiem, a Polska to wielki kraj.