Po całym dniu zwiedzania Wenecji, z przyjemnością zasiedliśmy w samolocie Wizzair do Dubai World Central. Zanim to nastąpiło musieliśmy się dostać do hangaru tej linii lotniczej na lotnisku w Budapeszcie. Nie jest to krótka droga, w pośpiechu zapomnieliśmy napełnić nasze butelki z wodą. Co prawda w hangarze, o którym już wspominałem zainstalowano prowizoryczne toalety, a nawet automat z napojami, ale niestety nie da się w nim kupić niczego kartą kredytową.

Na szczęście cena wody w samolocie Wizzair nie była dramatycznie wysoka. Po wejściu do samolotu udało się nam zająć wolne rzędy, więc większość lotu przespałem. Obok siedziało dwóch młodych chłopaków z Polski. Byli zorientowani w geografii lepiej ode mnie, więc podsłuchiwałem relację na żywo gdzie aktualnie się znajdujemy.
Dolecieliśmy na DWC. To malutkie lotnisko. Nie za bardzo mogę się wgryźć w przyszłość tego miasteczka lotniskowego, biorąc pod uwagę, że drugie – DXB jest ciągle rozbudowywane. Oczywiście wszyscy na lotnisku twierdzili, że jedynym środkiem transportu do miasta jest taksówka. Do hotelu jechaliśmy komunikacją miejską około półtorej godziny. Niestety przylot z Budapesztu jest późnym wieczorem, więc po drodze niewiele zobaczyliśmy z miasteczka lotniskowego (autobus miejski przejeżdża przez).
W nocy wyszliśmy z hotelu na zwiedzanie naszej okolicy. Zjedliśmy pierwszą z wielu ryb, które łatwo spotkać w każdej restauracji w Dubaju. Trzeba przyznać, że mnogość i jakość jedzenia w tym miesicie robi wrażenie i z pewnością zaświadcza o jego międzynarodowym charakterze.

Rano wybraliśmy się leniwie (40 st. C) do wielkiego centrum handlowego zwiedzić wieżę Chalify. Po długiej podróży, dotarliśmy do najwyższego budynku na świcie. Rzeczywiście robi ogromne wrażenie, jednak to wrażenie jest porównywalne z odległościami jakie trzeba pokonać w Dubaju, by dostać się z jednego do drugiego miejsca. To ogromne miasto mimo bardzo sprawnie funkcjonującego metra.

Późnym popołudniem wybraliśmy się na Gold Souk. Nie robi większego wrażenia. Trudno było nam znaleźć budki z lokalnymi przekąskami, ale jak już znaleźliśmy… Wzrok tubylców był bezcenny.

Każdy imigrant, który pracuje w Zjednoczonych Emiratach ma prawdopodobnie swoją krajową restaurację w tym mieście. Dla nas jedną z najciekawszych knajp, które odwiedziliśmy była Erytrejska.
Erytrejska knajpa w Dubaju. Koniecznie trzeba umyć ręce, nie podają sztućców. pic.twitter.com/k7c8mwjZ2Q
— dookolakuli (@dookolakuli) 7 czerwca 2016
Plaża w Dubają, na którą poszliśmy w ostatni dzień nie zrobiła wrażenia. Piasek jest czysty, ale woda nie jest przeźroczysta, krajobrazy wyjątkowo pustynne, gdzieś w oddali wieża Chalify, a bliżej słynny Burdż al-Arab. Robi już mniejsze wrażenie, nic dziwnego, po zobaczeniu najwyższego budynku na świecie człowiek zmienia punkt widzenia. Obok nas oczywiście leżeli Polacy. My na wakacje do Dubaju nigdy już nie pojedziemy, a oni są tu już drugi raz i bardzo im się podoba.

O lotnisku w Dubaju (DXB) marzyłem odkąd zobaczyłem pierwszy odcinek Megalotnisk National Geographic. Marzenia spełniają się szybciej niż oczekiwałem. Rzeczywiście to lotnisko robi wrażenie. Początkowo trochę się pogubiliśmy, ale potem wszystko szło jak z płatka. Wrażenie nie tylko robi wielkość i przyjazna obsługa pasażera, ale też potęga linii Emirates. To wielka firma, której ślady widzieliśmy nie tylko w obrębie lotniska, ale też w całym mieście.

Dubaj między 1995, a 2005 roku podwoił liczbę ludności. Z ponad 600 tysięcy do miliona dwustu tysięcy. Rozbudowa tego miasta na pustyni i rozmach jaki z tym idzie musi przypominać powstanie Brasilii. Warto zobaczyć Dubaj chociażby z samej ciekawości albo zobaczenia najwyższego budynku na świecie, mam jednak wątpliwość czy jest to dobre miejsce do życia, a co do wakacji… jestem pewien, że są o wiele lesze miejsca na wypoczynek.
Lecimy. Trochę już się zakolegowaliśmy z tym dziwnym miastem. pic.twitter.com/JazLXokzF5
— dookolakuli (@dookolakuli) 11 maja 2016