Przylecieliśmy do Manili wykończeni, prawie całą podróż spałem w samolocie lub po prostu miałem zamknięte oczy. Już byliśmy mądrzejsi,wiedząc że jest możliwość transferu na lotnisku Ninoy Aquio. B. tego samego wieczoru miała lot do Sydney, a ja zostałem w stolicy Filipin na dwa dni i miałem dołączyć do B. w Sydney. Rozłąka wynikała, z braku miejsca w moim locie Cebu Pacific.Po wyjściu Google Maps wyznaczył mi drogę; jedyne 40 minut spacerku, a potem metrem do Makati, gdzie położony był mój hostel. Droga piesza przebiegała częściowo przez Baclaran i… do końca nie pamiętam. Było gorąco, parno i … ciemno. Po wejściu w wąskie uliczki szybko, choć za późno dotarło do mnie, że turysta nie powinien tu chodzi sam. Za plecami słyszałem zaczepki w stylu „el giganto”.
Temperatura, wilgotność i szybki marsz zrobił swoje. Po wejściu do metra ledwo trzymałem się na nogach. Hostel nie był najgorszy, jednak był położony blisko ulicy. Miałem wrażenie, że śpię na ulicy. Zimny prysznic na przegrzanie nic nie pomogło. Nie byłem w stanie się ochłodzić. Łóżko po pół godziny od położenia się było mokre. Nie zmrużyłem oka przez całą noc. Wentylatory, sztuk trzy wiały, ale brak klimatyzacji dawał się we znaki. Świt był piękny z wieżowcami Manili w roli głównej. Jednak nie miałem siły wstać, żeby zrobić zdjęcia. Postanowiłem czym prędzej przenieść się do hotelu. Jak wody, potrzebowałem klimatyzacji.
Zmusiłem się, żeby pojechać na zorganizowane zwiedzanie Intramuros. To odpowiednik starówki w Manili.



Popołudnie spędziłem w klimatyzowanym pokoju hotelu, długa, bardzo potrzebna drzemka. Wieczorem zorientowałem się, że mój hotel znajduje się w dzielnicy czerwonych latarni.

Drugiego dnia postanowiłem zwiedzić najbardziej znany park w Filipinach. Rizal Park, to miejsce przesiąknięte historią, ważne dla Filipińczyków.
Wieczorem czas już było się pakować. Tuż po północy był mój lot do Sydney!