Afryka zaczęła się już przy wejściu do samolotu Ethiopian. Pasażerów witała szefowa załogi ubrana w tradycyjny Etiopski strój – habesha kemis. Białe chusty zawinięte zgrabnie wokół ciała. W samolocie zwracał uwagę siostry zakonne. Czytając o królu Leopoldzie, nie wywołałyby u mnie dobrego nastawienia. Jednak kilka lat temu odwiedziłem ośrodek dla ciężko chorych dzieci prowadzony przez zakonnice. Ich profesjonalizm w pomocy udzielanej dzieciom zrobił na mnie wtedy duże wrażenie.

W samolocie połowa osób była z Europy. W tym Polacy, których spotkałem jeszcze na trasie Warszawa – Rzym. Druga połowa to czarni. Jednak nie robili na mnie specjalnego wrażenia. Za to samolot! Dreamliner. Siedzenia w dwóch odcieniach zieleni. Zielone stroje stewardes. Zielono mi! Kurczak podany do kolacji przepyszny. Jak oni to robią, że odgrzewana pierś z kurczaka może być tak soczysta?

Doskwierał mi tylko pasażer obok. Zajmował cały podłokietnik i nie mniej miejsca niż ja, a przynajmniej dwa razy zostałem odepchnięty. Nie można po prostu powiedzieć – ekskjuzmi, przesuń się?
Większą część lotu spałem dzięki tabletkom nasennym. Wschód słońca migał przed moimi oczami nad Afryką. Podczas schodzenia byłem zły na przystojnego Włocha, że dał mi miejsce przy korytarzu. Widoki przez okno były piękne.
Afryka

Poranna przesiadka Addis była pełna emocji. Afryka! Afryka! Afryka! Krzyczało serce, a wzrok potwierdzał. Słońce było wielkie. Alfabet Etiopski! Litery zdają się tańczyć. Jest to jeden z najładniejszych alfabetów.

Terminal lotniska nie należał wcale do tych najgorszych. Po wypowiedziach na forum spodziewałem się totalnej katastrofy. Oczywiście przed podróżą nie zdążyłem zorientować się gdzie i czy w ogóle jest tam palarnia. Z jednej strony terminala toalety z otwartym “dachem” i stróżem toaletowy. Z drugiej strony kabiny były na szczęście szczelnie zamykane. Toaleta była czymś w rodzaju baraku postawionego w przestrzeni poczekalni. Pierwszy raz w życiu zapaliłem papierosa na lotnisku. Wielka ulga, zawrót głowy i strach, że zaraz ktoś zacznie walić w drzwi. Udało się bez problemów.
Johannesburg
Od lotniska do zamachu
Port lotniczy w Johannesburgu został nazwany inicjałami imion i nazwiskiem prominentnego działacza ruchu antyapardcheidowego w Afryce Południowej – Oliwier Reginald Tambo (O. R. Tambo).

Tambo zmarł niedługo przed tym, gdy w Afryce odbyły się powszechne wybory, które wygrał Nelson Mandela.
Tambo był w latach 1969-1991 przewodniczącym organizacji ANC. Afrykański Kongres Narodowy (The African National Congress, ANC) został utworzony w 1912 roku. Od początku walczył o zrównanie praw czarnoskórych. W 1963 roku osądzono i skazano na karę dożywotniego więzienia liderów Kongresu, w tym między innymi Nelsona Mandelę.
Organizacja te odegrała kluczową rolę we współczesnej historii Afryki Południowej.
Przedstawicielem zbrojnego ramienia ANC był Chris Hani. Został on zamordowany przez polskiego imigranta z Zakopanego. Przybył do RPA w latach 70-tych. Po upadku swojego przedsiębiorstwa radykalizował się w swoich poglądach i stał się rasistą.
Wychodziłem ze swojego samochodu. Wsadziłem pistolet Z88 za pasek z tyłu moich spodni i podszedłem do niego. Nie chciałem strzelać w plecy, więc zawołałem: „Mister Hani”. Odwrócił się, a ja wyciągnąłem pistolet i strzeliłem w niego. Kiedy się przewracał, strzeliłem drugi raz. Tym razem w głowę. Kiedy upadł na ziemię, oddałem jeszcze dwa strzały w skroń. Zaraz potem wsiadłem do samochodu i odjechałem stamtąd najszybciej, jak to było możliwe.
Po ogłoszeniu wyroku stojąc przed sądem powiedział1:
– Oni są komunistami, którzy zniszczą ten wspaniały kraj. Zmarnują to wszystko, co zostało z takim trudem zbudowane przez białych. Boli mnie, że wszystko zostanie zniszczone w imię utopii wielorasowego społeczeństwa, która się tu nigdy nie spełni.
Zamach zamiast podzielić społeczeństwo, zjednoczył ludzi. Co prawda czarnoskórego zabił biały, ale biała afrykanerka ułatwiła schwytanie zabójcy.
Historia jak zawsze zatacza koło. W 2016 roku Robert Mordak, poseł klubu Kukiz’15 stwierdził, że jako parlamentarzysta chce podjąć inicjatywę, która zmierzałaby do uwolnienia Janusza Walusia2. Pojawiały się też doniesienia jakoby Waluś miał wstąpić w szeregi Kukiza.
Początki szoku kulturowego
Lotnisko w Johannesburgu mnie rozczarowało. Okazało się, że nie przyleciałem do Afryki, a do Stanów Zjednoczonych. Wszystko było nowe, zadbane. Porządek. Jednak bardzo lakoniczny small talk. Być może po Japonii i Birmie wszyscy wydawali mi się niemili i niekulturalni. Styl obsługi klienta w kawiarni, sklepie odbiegał znacznie nawet, od tego z Polski. Ilość rozmów jakie prowadzą między sobą, jednocześnie obsługując zmęczonego i zagubionego turystę przeraża nawet mnie – dorosłego z ADHD. Potrafiłem być upomniany podczas zakupu karty sim – No i po co pan włączył Wi-Fi, skoro właśnie wykupił Pan pakiet danych. – Przepraszam, ale muszę połączyć się z Internetem. Odebrała mi mój telefon. Wyłączyła Wi-Fi. Na szczęście karta sim już wtedy działała.
Obsługa FlySafarii była za to miła. To tania linia lotnicza Afryki południowej. Wiedzieli co to słowo dzień dobry, dziękuję i potrafili się nawet uśmiechnąć. FlySafarii przeleciałem do Kapsztadu. Po przeczytaniu informacji o bezpieczeństwie w Johannesburgu, postanowiłem stamtąd uciekać.
Może mój odbiór zachowania tubylców był efektem pierwszego dnia; zmęczenia i szoku kulturowego.
Cdn.
Część pierwsza W drodze do Kapsztadu.